Nie o szyciu. O żarełku. A precyzyjniej rzecz ujmując o
czymś, co ratuje nas zawsze z opresji – czekoladowym buziozapychaczu.
Odkąd mój kalendarz ciążowy przeskoczył na 6. miesiąc, mam
pierońską ochotę na słodycze (nie pisałam, że jestem w stanie błogosławionym? No to piszę –
jestem i za ok. 2 tygodnie stanę się mamą dwóch córek).
No i biegam jak kot z pęcherzem od szafki do szafki, oglądam
podchoinkowe słodycze córki, które jakimś cudem jeszcze nie zaginęły w otchłaniach
żołądka i… zaciskam zęby, żeby tylko nie pochłonąć czegoś, co nie należy do
mnie. Zaraz pojawiłoby się wypowiedziane gdzieś za moimi plecami pytanie „gdzie
jest MÓJ <tu należy umieścić nazwę jakiegoś produktu cukromającego>?” Nie
chciałabym ściemniać, że w nocy nawiedzili nas kosmici z planety Glukoza i że
musiałam podarować im coś słodkiego, bo inaczej zamieniliby mnie w mały,
błyszczący okruszek białego cukru…
Dlatego postanowiłam poszperać w moich kuchennych zapasach,
pozbierać wszystko, co nada się do zrobienia śmieciowego „czegoś słodkiego” i zrobić
sobie bajaderki DIY.
Ktoś zainteresowany? No to przepis udostępniam, a nuż ktoś
ma podobny problem.
składniki:
- ok.500 g resztek ciasta (ja akurat wykorzystałam
przeleżaną babkę noworoczną), ale mogą to być także sklepowe herbatniki, czy
biszkopty
- 1/3 kostki masła
- 100 g mleka
- 2 łyżki ciemnego kakao
- kilka kostek czekolady
- jak ktoś lubi: rodzynki, wiórki kokosowe, orzechy, migdały
(w kwestii bakalii można popuścić wodze fantazji)
- łyżeczka przyprawy korzennej
- 1/3 szklanki cukru
(choć to kwestia gustu, bo jeśli ktoś posiada limit na przyswajalność słodyczy,
to można z niego zrezygnować całkowicie)
- do obtoczenia: cukier trzcinowy i zblenderowane orzechy
I teraz do rzeczy. Resztki ciasta potraktowałam blenderem, a
masłu zgotowałam kąpiel w mleku, dosypując cukier i kakao. Kiedy wszystko w
rondelku stało się cieczą, dosypałam do niej zmielone ciasto, kostki czekolady
oraz przyprawę korzenną. Drewnianą paciochą (czyt. łyżką) wymieszałam składniki
i poczekałam (nie)cierpliwie aż masa zgęstnieje (coby się ją dobrze w rękach
formowało). A później ulubiona część – papranko. Zmoczyłam dłonie i wio,
ulepiłam z masy kuleczki wielkości hm, piłeczki pingpongowej. Na koniec obtaczamy
je w cukrze trzcinowym zmieszanym z orzechami, wsadzamy na kilka godzin do
lodówki, a następnie rzucamy się na nie i pożeramy ze smakiem. Możemy też
poczęstować rodzinę, oczywiście.
aaaaaaaaaaaaaa! mniam! ślina mi próbuje uciec na klawiaturę!
OdpowiedzUsuńZalecam więc szybki bieg do kuchni, dorwanie składników i do roboty. Szybko, łatwo, bez pieczenia a szczęście murowane ;)
UsuńBardzo dobry i bardzo praktyczny przepis :)
OdpowiedzUsuńSama regularnie robię takie kuleczki vel. ziemniaczki, tyle że wielkości pralinek (takich jak, np. ferrero rocher) i z nieco mniejszą ilością składników. Mniam!
Na spotkaniach towarzyskich schodzą jak świeże bułeczki. A może nawet i lepiej ;)?
Pozdrawiam
Właśnie, szkoda tylko, że tak szybko się je zjada. Rzadko doczekują dnia następnego, eh
UsuńTo czytam, że córa prawie książkowo (a przynajmniej staro-babcinie-wierzeniowo) miała ochotę na słodkie ;)?
OdpowiedzUsuńcóż, wie dziewczę co dobre ;)
UsuńZapraszam na bloga http://zyraffka-agraffka.blogspot.com/2014/01/liebster-blog-award.html
OdpowiedzUsuńNominowałam Cię do Liebster Blog Award :) :) :)
o, dzięki ;)
OdpowiedzUsuńsuper! u nas czesto bywają momenty pt: "musimy zjeść coś słodkiego". zazwyczaj wtedy kiedy słodkiego nic nie ma.. następnym razem przypomnę sobie o Twoich bajaderkach :) ps: czy teraz spodziewasz sie blizniaczek? czy mialas na mysli ze zostaniesz mama 2 córek- wliczając starszą?
OdpowiedzUsuńTak, tak, miałam na myśli również pierworodną - 5letnią pannę Z. ;)
OdpowiedzUsuńBajaderki w takich momentach sprawdzają się świetnie, tylko, że na przykład w moim domu sama się nimi zajadam, reszta zdecydowanie woli inne gatunki jedzeniowych czasoumilaczy. W każdym razie polecam :)
Uwielbiam bajaderki :P
OdpowiedzUsuńNie omieszkam zrobić przy najbliższej wizycie ;)
Usuń