piątek, 27 grudnia 2013

drobiazgi z pudła panny Z.

Swięta, święta i po niewielkim żołądku. Podejrzewam, że obecnie pomieściłby całą zawartość McDonaldowego magazynu i jeszcze znalazłoby się miejsce na ciasteczko z ulubionej cukierni.
Na szczęście nadejszła chwila oddechu, jutro znowu dzień powszedni  i może choć na chwilę będę mogła sięgnąć po żarcie tylko wtedy, gdy poczuję choć minimalny głód. No oby.

A teraz na szybko (bo trzeba jeszcze nadrobić zaległości muzyczne - Mikołaj przyniósł nowe słuchawki, trzeba wypróbować). Okienka w kalendarzu adwentowym opróżnione, do spinkowo-gumkowo-opaskowo-bransoletkowej kolekcji panny Z. doszły:






                                                          A na koniec....
                                                     
                                                         Akuku!


środa, 18 grudnia 2013

Misio hipster


Moje dziecko uwierzyło, że matka potrafi zrobić wszystko. Cóż, łechce to moje ego, lecz jako realistka, musiałam ją nieco sprowadzić na ziemię.
Niestety, zanim tego dokonałam, swoje niebieskie oczy uformowała w sposób charakterystyczny dla Kota z filmu „Shrek” i z taką oto miną poprosiła mnie o uszycie… misia. Misia - pluszowego, mięciutkiego, takiego z ładną buuuzią…
Eh, no niby staram się być „superhero” i najdziwniejsze dziecięce fantazje spełniać, ale do cholery! ja dopiero niedawno odkryłam, że potrafię z igłą i nitką wywojować coś więcej, niż wszycie guzika.
Dobra. Młoda zasnęła, wtedy poprosiłam wujka Google o pomoc. Doradził, żebym na początek przetworzyła starą rękawiczkę, wyczarowując z niej miśka. Skierował mnie tutaj.
Pełna entuzjazmu popędziłam do garderoby w celu poszukiwania nieużywanej rękawiczki.
Jest! Na dnie kosza leżały sobie takie stare męża… brązowe. A ulubionymi kolorami córki są przecież żółty i różowy. Cóż… jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma.
Ciach, mach i  powstał misiek. Postanowiłam dorobić mu czapkę. No bo czarnych rękawic mąż też nie używał…
W końcu misiek popatrzył na mnie tym swoim psychodelicznym spojrzeniem i wtedy dostrzegłam, że aparycją przypomina pana Ziutka spod budki z piwem. Tak, tego, którego codziennie mijamy z córą wracając z przedszkola (ktoś niezgrabnie umiejscowił knajpę niedaleko placówki przedszkolnej ).
No i stało się. Zleceniodawczyni przedsięwzięcia wzięła miśka do rąk, przeprowadziła wstępne oględziny i… postanowiła jednak podarować go tacie. Że przecież do niego bardziej pasuje.
Tata się ucieszył, bo ostatnimi czasy ofiarowano mu głównie skarpetki. A żeby nie kojarzył się z panem Ziutkiem, dorobiłam mu hipsterską koszulkę i teraz jest po prostu… modny.





                                                        bu!

                                                            

czwartek, 12 grudnia 2013

Kalendarz adwentowy

Dwunasty dzień grudnia. Jeszcze drugie tyle dni przeminie i zasiądziemy do wigilijnego stołu.
To znaczy, że nasza przygoda z kalendarzem adwentowym właśnie znajduje się na półmetku. Tej zimy kalendarz jest, wisi na ścianie i kusi. Kusi i Córkę i męża czasem... i kota. Bo takie coś kolorowe zwisa, w dodatku od czasu do czasu coś w nim zaszeleści... a jak zaszeleści, to nawet i zapachnie. Ponieważ oprócz ręcznie wykonanych spinek/ opasek/ bransoletek/ broszek, znajdą się się tam czasem jakieś łakocie.
Nasz kalendarz tworzyłam ponad miesiąc, palce mi spuchły i w końcu zrozumiałam dlaczego to akurat szewcy wyjątkowo klą. Ale skoro w głowie narodził się pomysł, to trzeba było go zrealizować. Cóż,  taka natura - po tatusiu.










A poza tym...
Wieczór pod patronatem środka odmładzającego o nazwie "Elizabethtown". Wystarczy, że wybiorę ten film z listy, włączę "play" i już dziesięć lat ubywa....


środa, 11 grudnia 2013

Próba nie strzelba, powiadają

Oficjalne powitanie było? Było. Szampan był? Nie było. Nic, się nadrobi.

A teraz do rzeczy. Skoro ma być o szyciu, to o szyciu będzie.
Nigdy wcześniej moje dłonie nie miały styczności z maszyną do szycia. Że nić górna, że dolna, bębenek? Gdzie?!
Do wczoraj. Poszłam do supermarketu po bułki, wyszłam z maszyną i zestawem nici.
Podniecona przedzierałam się przez chłód, mżawkę, błoto... W końcu dotarłam do swojego m. Niemalże rozdarłam opakowanie i moim oczom ukazała się piękna, zielona machina szyjąca.
Instrukcja w ruch... i wtedy nad moją głową pojawiła się czerwona lampka ostrzegawcza, poczułam jak calutki zapał ze mnie spływa. Miałam już biec po mopa, ale jakiś impuls zmusił mnie do pocięcia starego podkoszulka męża i zabrania się do roboty. Domowego obiadku więc dzisiaj nie było, za to powstało to:






Krojone "na oko", szyte "na czuja", krzywe. By odwrócic uwagę czujnych oczu od niedoskonałości, postanowiłam naprasować na bluzce motyw baletnicy, który powstał za pomocą papieru transferowego.
 I cóz, córka zadowolona, a jej uśmiech był dla mnie największym wynagrodzeniem. Serio, bez żadnego pitu, pitu. A ja... sama nie dowierzam, że swej dzisiejszej przygody nie zakończyłam na "suchym" szyciu po kartce papieru.

wtorek, 10 grudnia 2013

Dzień dobry

Dzień dobry.

Lubię Kieślowskiego, mam na imię Weronika, robótki ręczne lubię również.
Nie jestem krawcową. 
Przygodę z szyciem dopiero rozpoczynam, więc wszystko co wyjdzie spod moich igieł jest krzywe/ mocno nieidealne/ źle skrojone.
Nie chcę być Blogerką przez duże "B". Nie będzie u mnie konkursów z pralką do wygrania, słit fotek czy dzióbków wszechobecnych.
Chcę mieć po prostu własne miejsce w tych wszystkich internetach, gdzie będę mogła sobie popisać, powymieniać się inspiracjami, powklejać zdjęcia niektórych hołm mejdów mojego wykonania.

Mam męża, dziecko, cztery psy, dwa koty, chomika i ławice neonków w akwarium. 

Miło mi.