środa, 11 grudnia 2013

Próba nie strzelba, powiadają

Oficjalne powitanie było? Było. Szampan był? Nie było. Nic, się nadrobi.

A teraz do rzeczy. Skoro ma być o szyciu, to o szyciu będzie.
Nigdy wcześniej moje dłonie nie miały styczności z maszyną do szycia. Że nić górna, że dolna, bębenek? Gdzie?!
Do wczoraj. Poszłam do supermarketu po bułki, wyszłam z maszyną i zestawem nici.
Podniecona przedzierałam się przez chłód, mżawkę, błoto... W końcu dotarłam do swojego m. Niemalże rozdarłam opakowanie i moim oczom ukazała się piękna, zielona machina szyjąca.
Instrukcja w ruch... i wtedy nad moją głową pojawiła się czerwona lampka ostrzegawcza, poczułam jak calutki zapał ze mnie spływa. Miałam już biec po mopa, ale jakiś impuls zmusił mnie do pocięcia starego podkoszulka męża i zabrania się do roboty. Domowego obiadku więc dzisiaj nie było, za to powstało to:






Krojone "na oko", szyte "na czuja", krzywe. By odwrócic uwagę czujnych oczu od niedoskonałości, postanowiłam naprasować na bluzce motyw baletnicy, który powstał za pomocą papieru transferowego.
 I cóz, córka zadowolona, a jej uśmiech był dla mnie największym wynagrodzeniem. Serio, bez żadnego pitu, pitu. A ja... sama nie dowierzam, że swej dzisiejszej przygody nie zakończyłam na "suchym" szyciu po kartce papieru.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz