Gdyby istniał sklep z wolnym czasem na wagę, wzięłabym go cały tuzin. A najlepiej, żeby był to sklep internetowy, bo podejrzewam, że przed zakupem mogłabym nie mieć chwili na schadzki do takiego w wersji stacjonarnej.
Dwójka dzieci, to jednak nie jedno (w głębokości tej myśli można się z łatwością utopić), a jeśli na dodatek mamuśka wymyśliła sobie dokończenie pracy dyplomowej i jej obronę, to ilość czasu wolnego jest naprawdę malutka, o taka -> ○
Nie narzekam jednak, bo sprawdziłam na własnej skórze teorię, jakoby po urodzeniu kolejnego dziecka kobieta przemieniała się w mistrzynię organizacji. Zewsząd dochodziły do mnie głosy innych, bardziej doświadczonych mam, że "zobaczysz", "znajdziesz czas na to, na co wcześniej go nie było" a jak im ironicznie przytakiwałam "yhyyy", to z charakterystycznym dla Lindy akcentem mówiły "co ty wiesz o wielodzietności". No więc tak, kobiety drogie, kolejne dzieciątko motywuje do organizacyjnej spójności.
No i biegać zaczęłam. Wychodzę z domu na godzinę i mam czas na to, żeby pozbierać myśli, zobaczyć co słychać poza ścianami naszego domu. Ale bieganie przetransportowałam już z działu "free time" do działu "must be", więc reasumując - stricte wolnego nadal brakuje ;)
Ach, a teraz dygresja. Zaginiony Prosiaczek odnalazł się! Wiecie gdzie był? Leżał sobie na antresoli. Póki nie wnieśliśmy na nią swego małżeńskiego materaca, przyznam ze szczerością - rzadko tam bywamy. Dlatego dopiero dzisiaj, podczas solidnego sprzątania, Prosiak został zauważony. A skąd on znalazł się w takim miejscu? Tego nie wie nikt. Wersja oficjalna głosi, że po prostu wrócił z wojaży i ze wstydu oraz strachu zamieszkał na antresoli. Oczywiście od razu zostało pokazane mu jego nowe lokum. Prosiak ze zdziwienia złapał się za głowę.
A wracając do tematu wolnego czasu, musiałam go sobie wczoraj troszkę wydzielić, ponieważ poproszono mnie o uszycie przytulanki dla owego różowego stworzenia. Za jednym zamachem uszyłam sobie jeszcze igielnik.