poniedziałek, 24 marca 2014

Chatka Prosiaczka




Prosiak Turysta towarzyszył nam wszędzie. 
Tatry? Moczył nogi w potoku, odpoczywał na zielonej polanie i poziyrał na piykne łowiecki, wystawiwszy wpierw różowy łepek z plecaka. 
Bieszczady? Zaliczył kąpiel w błocie i odwiedził Chatkę Puchatka - bez Puchatka w środku (co jak co, ale władza schroniska powinna postarać się choć o mini figurkę owego Jakuba, bo miny dzieciaków, które brnęły do celu tylko po to, żeby ujrzeć żółtego miśka- A JEGO NIE BYŁO - są nie do opisania).
Kraków? I zoo zwiedził, i hejnału słuchał, i drżał ze strachu na widok tego dużego, ziejącego.
Podczas podróży autem lubił machać do ludzi, uwielbiał śpiewać samochodowe przeboje. Ah, takie tam prosiakowe wygłupy.

Ale Prosiak zaginął.

Jechał z nami w aucie, kiedy nagle zorientowaliśmy się, że nie ma go na swoim miejscu. Zniknął bez śladu. Podejrzewamy, że ujrzał coś interesującego za oknem i postanowił czmychnąć. Trudno, prosiak też człowiek - miał prawo.

Na szczęście udało się znaleźć zastępstwo. Niby nie taki fajny, bo za czysty, za gładki, za twardy. Ale jest! I już na majówkę wybiera się z nami. Dlatego dostał swoją własną przenośną, turystyczną chatę. 
Teraz już na pewno nie ucieknie.

A wszystko dzięki Mamie Jagody, u której udało mi się wygrać ten zacny, niebieski kuferek z grafiką autorstwa Fiep Westendorp. Przy użyciu kilku szmatek, nitki, igły, korków po winie, drewnianego pojemniczka po świeczkach, włóczki oraz samoprzylepnych materiałów (również od Mamy Jagody, dziękuję, bo to istne cuda są) powstał właśnie taki walizkowy pokoik.








                                                                            :)